piątek, 3 maja 2013

9

   Rozdział dodany tym razem szybko, z dedykacją dla mojego ukochanego Tosterka. :3


 - Wybrałeś już piosenkę, którą chciałbyś zaśpiewać na konkursie? - spytałem.
    - Jeszcze nie - odpowiedział Gerard siadając naprzeciwko mnie. - Pomyślałem, że załatwię to z tobą. Chcesz się czegoś napić?
    - Nie, dzięki. - machnąłem ręką i lekko się uśmiechnąłem. Nagle do kuchni weszła Elena.
    - Franku - odezwała się kobieta - jak miło cię znów widzieć.
    - Dzień dobry.
    - Co porabiacie?
    - Babciu, potrzebujesz czegoś? - spytał Gerard, podchodząc bliżej kobiety, nie ukazując zadnych emocji.
    - Nie, po prostu przyszłam porozmawiać. - Elena usiadła obok mnie i zjadła kilka solonych orzeszków, które stały na stole w drewnianej miseczce.
    - Dobrze, babciu, ale moze później? Jesteśmy tak jakby zajęci.
    - Czym?
Siedziałem cicho obok kobiety i obserwowałem całą sytuację. W końcu odezwałem się.
    - Myślimy nad piosenką, którą Gerard ma zaśpiewać na konkursie wokalnym.
    - Konkursie wokalnym? - Elena zrobiła wielkie oczy - jeszcze niedawno mówiłeś, że konkursy wokalne to bzdura. Co cię do tego nakłoniło?
    - Babciu, mówiłem tak pięć lat temu. - Gerard uderzył się dłonią w czoło - Chciałbym po prostu sprawdzić swoje umiejętności, tak dla własnej satysfakcji. Nie wiem, co mnie nakłoniło.
Starsza kobieta przez chwilę w ciszy przegryzała orzeszki i patrzyła w oko, w końcu odezwała się.
    - To co? Jakie macie propozycje, co do zaśpiewania piosenki?
Wszyscy siedzieli bez słowa patrząc sobie w oczy.
    - Może coś Nirvany? - spytał Gerard - Frank, do jakich piosenek znasz chwyty?
    - Tylko do Smells like teen spirit i Dumb ... - odpowiedziałem.
    - Niee ... - Elena wstała z krzesła i oparła się o lodówkę - Nirvana zdecydowanie odpada. Nikt nie ma takiego głosu jak Kurt Cobain. Zaśpiewaj coś prostszego. Jak na przykład ... jakieś twoje piosenki, Gee?
    - Dzięki. - Gerard zrobił sarkastyczny uśmieszek i spojrzał w sufit zastanawiając się nad utworem. Wreszcie opuścił głowę i lekko się uśmiechnął. - A może Wonderwall?
    - Oasis? - spytałem - Brzmi nieźle. Chwytów nauczę się jak najszybciej.
    - Nie musisz się spieszyć, konkurs jest za miesiąc.  - powiedział czerwonowłosy.
    - Będę przychodziła na wasze próby. - zaśmiała się Elena.

    Nie siedziałem u Gerarda zbyt długo, ponieważ chciałem wrócić do domu i wyjaśnić to nieporozumienie, które zaszło rano. A po drugie, nie chciałem przeszkadzać Gerardowi od początku dnia. Pożegnałem się z Eleną i chłopakiem i ruszyłem do domu.
    Rozpętała się niesamowita burza. Zaczął lać deszcz. Ludzie uciekali pod dachy sklepów lub innych budynków, aby uchronić sie przed ulewą. Niektórzy chowali się pod gazetami, torebkami, parasolkami lub kapturami. Zdjąłem swoją koszulę w kratkę i schowałem pod nią moje czarne włosy, które były całe mokre od gwałtownego deszczu. Spojrzałem do góry w niebo i głośno westchnąłem, kierując się w stronę mojego domu. Podczas drogi wdepnąłem w kałużę. Byłem cały mokry i wszystkie ubrania kleiły mi się do ciała, nienawidzę tego uczucia.
    Wreszcie dotarłem do domu. Deszcz padał jeszcze mocniej, wydawało się, jakby wcale nie miał ochoty przestać. Pod mieszkaniem stało jakieś obce auto marki audi. Krople deszczu z niesamowitą siłą uderzały o czarną maskę i dach samochodu, miałem wrażenie, że przebiją cały pojazd. Domyślając się, że audi być może należał do kobiety, którą widziałem rano, chwyciłem klamkę drzwi wejściowych i wszedłem do domu.
    Z mojej koszuli, włosów i spodni ciekły strumienie wody, w wyniku czego w przedpokoju zrobiłem niewielką kałużę. Zdjąłem buty i mokre skarpety, trząsłem się z zimna a moje dłonie i stopy zmieniły barwę na bladą. Powiesiłem mokre rzeczy obok kaloryfera i ruszyłem do salonu, spodziewając się tam blondynki. Było tak cicho, że słyszałem tylko jak moje mokre stopy odklejały się od paneli.
    - Pewnie Frank już wrócił. - usłyszałem, jak tata wstaje z fotelu i kieruje się w moją stronę. Miałem ochotę pobiec do góry i zamknąć się w swoim pokoju, ale z drugiej strony byłem ciekaw, co ojciec ma mi do powiedzenia.
    - Matko, jesteś cały mokry! - krzyknął i szeroko otworzył oczy z wrażenia. - Gdzie byłeś?
    - U kolegi, musiałem załatwić parę spraw.- minąłem go i ruszyłem do salonu. - Teraz muszę porozmawiać z tobą.
    Usiadłem na kanapie naprzeciwko blondynki. Miała zielone, kocie oczy, bladą cerę i krwiste usta. Na nosie i pod oczami znajdowały się wyraźne piegi. Miała niesamowite kości policzkowe.
    - Cześć, Frank. - odezwała się wykonując gest powitania ręką. - Nazywam się Amelia Nestor.
    - Cześć. - odpowiedziałem obojętnie. Ojciec obrócił się na pięcie i usiadł obok mnie.
    - Tak ... - zaczął - Sądzę, iż należą ci się wyjaśnienia.
    - Nie tylko ty tak sądzisz. - wysłałem mu chłodne spojrzenie. - Przepraszam, że wybuchłem tak rano, ale to trochę zabolało widząc, jak ślinisz policzek obcej kobiecie.
    - Hej, tylko bez takich! - zacisnął zęby. - Eh ... ale z drugiej strony masz rację i przepraszam cię za to. Po prostu ja i Amy spotykamy się.
Po tych słowach uśmiechnął się do blondynki młodzieńczym wyrazem twarzy, a ja przewróciłem oczami.
    - Wiesz, tego akurat nie trudno było się domyślić. - odparłem. - Długo już ze sobą jesteście?
    - Nie, dwa tygodnie. - powiedziała Amelia - Słuchaj, bardzo polubiłam twojego tatę. A poza tym, możemy się zaprzyjaźnić. Wydajesz się być w porządku. A jeśli ja nie przypadnę ci do gustu, zawsze możesz zawrzeć kontakt z  moją córką. Jest w twoim wieku, chyba dacie radę się dogadać.
    Włożyłem dłonie pod pachy i odwróciłem od nich wzrok.
     - Tak czy siak, nic na to nie poradzisz. Będziesz musiał zaakceptować nasz związek, nie ma innego wyjścia. - ojciec wzruszył ramionami.
    - Wątpię, żeby ten związek miał jakąkolwiek przyszłość. - wstałem z sofy i wyszedłem z salonu. - Do widzenia.
    Zauważyłem, jak tata chciał pobiec za mną, ale Amy chwyciła go za ramię i kazała usiąść. Postanowiłem o tym nie myśleć. Teraz najważniejszy był dla mnie konkurs wokalny, w którym miałem uczestniczyć z Gerardem. Chwyciłem do rąk Pansy i powoli zacząłem uczyć się chwytów do Wonderwall.
    Spojrzałem na okno, wstałem z łóżka kierując się w stronę parapetu. Usiadłem przy oknie, z szyb spływały krople deszczu, cały ogród zmienił się w niewielkie jezioro. Z oddali widziałem biegnących, przemoczonych ludzi. Słońce całkowicie skryło się za ciemnoszarymi chmurami. Wpatrzony w moknące Nerw Jersey zacząłem grać piosenkę wybraną do konkursu.
    Do rzeczywistości przywrócił mnie mój ojciec.
    - Frank! Chodź pożegnać się z Amy!
    - Przecież jej nie znam.
    - Nie bądź uparty, to ci nie przyniesie żadnych korzyści.
Łapiąc jedną ze strun obróciłem głowę w prawo, nabrałem powietrza i głośno westchnąłem. Zszedłem z parapetu, otworzyłem drzwi mojego pokoju i zbiegłem po schodach, aby pożegnać się z kobietą.
    - Mimo pewnych nieporozumień - zaczęła Amy, kierując się do mnie i podając mi dłoń - cóż, miło było cię poznać. - uśmiechnęła się. Uścisnałem jej lodowatą dłoń, wpatrzyłem się w jej zielone niczym letnia trawa oczy. - Mam nadzieję, że w końcu zawrzemy kompromis.
    Uśmiechnęła się puszczając moją rękę. Zwróciła się do ojca i objęła jego szyję rękoma. On pocałował ją czule w jej czerwone jak krew usta.
     - Do jutra - powiedział radośnie a Amy delikatnie pomachała mu ręką wychodząc z domu i rozkładając swój czarny parasol.
    - Ah, czyż ona nie jest urocza? - westchnął.
    - Tak, do porzygu. - odparłem - Zachowujecie się, jak nastolatki.
    - Co ci strzeliło do głowy? Czemu jej tak nie lubisz?
    - Co mu strzeliło do głowy? Nie chodzi o to,że jej nie lubię, bo wydaje się całkiem w porządku. Ale czemu zostawiłeś matkę? I gdzie ona właściwie jest? Znudziła ci się?
    Tata przez chwilę stał bez ruchu, ale wreszcie wydobył z siebie jakieś słowa.
    - Nie. Miałem dosyć jej traktowania życia na luzie. Nie chciało jej się znaleźć pracy, sprzątać w domu, dbać o ciebie. Brała moje pieniądze od tak i wychodziła na miasto nie wracając nawet przez kilka dni.  Z resztą, sam o tym dobrze wiesz. Po prostu miałem dosyć i nie wytrzymałem. Wyprowadziła się do jakiejś koleżanki, ale szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, co z nią teraz jest.
    Próbowałem przeanalizować jego słowa, po części się z nim zgadzałem, ale byłem zbyt wściekły, żeby przyznawać mu rację.
    - Jak możesz mówić takie rzeczy?
    - Mówię tylko prawdę. Jeżeli chcesz, możesz utrzymywać z nią kontakt, ale ja nie zamierzam.
    - Wiesz co? - odwróciłem od niego wzrok. - Przez chwile myślałem, że się zmieniłeś. Ale chyba się myliłem.
    - Frank, zaczekaj!
    - Porozmawiamy jutro, dzisiaj już nie mam siły. - pobiegłem po schodach do mojego pokoju, zamknąłem się i kontynuowałem naukę chwytów do Wonderwall.  Nie miałem na nic ochoty, jeszcze ta dołująca pogoda. Z minuty na minute jednak deszcz uspokajał się, ale nie miał zamiaru przestać padać. Początek dnia, a ja miałem ochotę, aby wreszcie się skończył.
    Czas mijał bardzo powoli, resztę dnia spędziłem w pokoju, zszedłem tylko po jakąś przekąskę, kiedy taty nie było w pobliżu. Wreszcie nastała noc, deszcz ustał. Przebrałem się w piżamę, umyłem się i próbowałem zasnąć słuchając muzyki. Wreszcie osiągnąłem sukces, moje oczy zamknęły się i zapadłem w głęboki sen.
 
    Obudziły mnie rozmowy dobiegające z dołu. Smiechy nie pozwalały mi na dłuższą dawkę snu. Zdenerwowany wstałem z łóżka i ruszyłem w stronę łazienki. Dzięki Bogu, jest na górze. Ojciec usłyszał, kiedy otworzyłem drzwi i przyszedł do góry.
    - Frank, dobrze że wstałeś! - powiedział z uśmiechem na twarzy. - Chodź, przebież się i zejdź na dół, chcę ci kogoś przedstawić.
    - Niech zgadnę, kolejna miłość twojego życia na pięć minut?
    - Bardzo śmieszne. - wysłał mi mroźne spojrzenie. - Nie psuj tego dnia i proszę, zejdź na dół.
    - Dobra, daj mi dziesięć minut.
Z jednej strony nie miałem zamiaru schodzić na dół i siedzieć w towarzystwie Amy, bo z pewnością tata ją zaprosił. Ale z drugiej strony zżerała mnie ciekawość, kim może być nieznajomy gość. Cholerna ciekawość.
    Wreszcie przebrałem się w jakiś t-shirt i jeansy, umyłem twarz i zęby, ale moje włosy były, jak zawsze, w obrzydliwym stanie. Zszedłem po schodach i skierowałem się do salonu.
    - O! - krzyknął ojciec - Frank, poznałeś już Amy. Oto jej córka, Jamia. - wskazał otwartą dłonią na dziewczynę siedzącą obok Amelii. Miała krótko obcięte, czarne proste włosy. Jej niebieskie oczy idealnie się z nimi kontrastowały. Była ubrana bardzo elegancko - granatowa spódniczka do kolan, czarny sweterek na zapinanie i biała koszula z kołnierzykiem. Spojrzała na mnie, miałem wrazenie, że przebije mnie swoim wzrokiem. Wreszcie wstała i podała mi dłoń. Była dosyć niskiego wzrostu, nawet jak na mnie.
    - Miło mi, Franciszku.
Chwyciłem jej dłoni i czułem, jak dreszcze przechodzą mi po ciele. Tak, jakby miała zamiar mnie zamrozić.
    - Mnie również miło. - utknąłem w jej oczach. Wreszcie puściłem jej rękę i usiadłem obok taty. Jamia lekko się uśmiechnęła, ale oczy miała bardzo poważne.
    - Myślę, że się polubicie. - powiedziała Amelia, spoglądając na mnie i na jej córkę.
    - Ja też tak myślę. - odparła dziewczyna.
    - No, dziewczęta. Napijecie się czegoś? - spytał tata uderzając lekko dłońmi o uda. Z dnia na dzień zauważałem, jak ubiera się coraz schludniej.
    - Ja poproszę kawy. - uśmiechnęła się Amy.
    - Ja podziękuję. - powiedziała Jamia, wciąż patrząc na mnie jakby miała ochotę mnie zabić.
    - Dobra, to ja idę przygotować kawę. Porozmawiajcie z Frankiem. Może opowiedz i o swoim zespole ... Empty Forge?
    - Forest. Empty Forest, panie Iero. - poprawiła go Jamia.  - Słyszałam o nim, ale jakoś nigdy nie miałam okazji przejść się na koncert.
    - Nie miałaś okazji, czy ochoty? - spytałem.
    - I to i to. Kiedy macie następny występ?
    - Jeszcze nie wiem, muszę porozmawiać z chłopakami. Masz zamiar przyjść?
    - Może.
Irytowało mnie jej zachowanie, jej wzrok, jej sposób bycia. Ale chciałem dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Była bardzo tajemnicza.
    - W takim razie zapraszam, jeśli zachce ci się pszyjsć.
    - Podaj mi swój numer telefonu, aby móc się jakoś skontaktować.
Przez chwilę się wahałem, ale w końcu podałem jej mój numer. Ona wciąż miała na twarzy swój uśmieszek. Amelia patrzyła na nas bez słowa. W koncu przyszedł tata z kawą.
    - Pyszna kawa dla pysznej pani. - powiedział, szeroko się uśmiechając i podając kawę swojej partnerce. Ona odwzajemniła jego uśmiech.
    - Serio, tato? - przewróciłem oczami. Miałem ochotę zwymiotować.
    - O co ci chodzi?
    - O nic ...


    Czas mijał powoli. Przez kilka godzin musiałem słuchać słodzenia ojca, jaka to Amelia jest cudowna i jej glośnego, ale na swój sposób słodkiego śmiechu. Miałem ochotę wyjść z tego domu i porozmawiać z Gerardem. Wydawało mi się, że nie rozmawiałem z nim od wieków, chociaż widziałem się z nim poprzedniego ranka.
    Wieża zegarowa wybiła dwunastą. Amelia i Jamia wstały. Czarnowłosa delikatnie poprawiła swoją idealnie ułożoną spódniczkę.
    - No, będziemy juz się zbierać. - powiedziała blondynka. - Po dwunastej, czas tak szybko mija.
    - Szybko?  - spojrzałem na nią jak na głupa - Moim zdaniem ten dzień chyba nigdy się nie skończy.
    - Skoro tak sądzisz. - Amelia skierowała się do ojca i pocałowała go w policzek, on odwzajemnił jej gest. - Pa, Martin.
    - Do zobaczenia - otworzył  jej drzwi. - Cześć, Jamia. Wpadaj tutaj częściej.
    - Postaram się. - dziewczyna znów posłała mi jedno ze swoich spojrzeń. - Do widzenia, Franciszku Iero.
Otworzył szeroko oczy, ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, Jamia zamknęła za sobą drzwi.
    - I co? Fajna dziewczyna! - tata poklepał mnie po ramieniu.
    - Mam ... - byłem ciągle wpatrzony w drzwi wejściowe.
    - Co powiesz o pizzy na obiad? - spytał.
    - Może być. Ale bez grzybów.
    - No dobra.
    Zjedliśmy obiad w całkiem miłej atmosferze, bez żadnych krzyków i wyzwisk. Muszę przyznać, że Amelia wpłynęła na ojca pozytywnie. Posprzątałem po obiedzie i przez resztę całego dnia wylegiwałem się przed telewizorem. Pogoda wcale nie była lepsza niż poprzednio, ale deszcz był nieco mniej gwałtowny.
    Po chwili dostałem dwa SMS'y. Jeden od Matta;

     Cześć, Frank. Próba do następnego koncertu koncertu będzie jutro o 16;00 u mnie. Załatwiłem następny występ, ale wszystko opowiem ci jutro. Proszę, postaraj się przyjśc.
                                                   Matt

Drugi SMS był od nieznajomego numeru.

    Drogi Franciszku, czekam na wieści o nowym koncercie. Odezwij się jak najszybciej. xo
Jamia Nestor

wtorek, 30 kwietnia 2013

8

    HUH WRESZCIE JEST ROZDZIAŁ. Naprawdę, bardzo, bardzo, bardzo was przepraszam za tak długą nieobecność. Co do rozdziału, oczywiście selfdiss, bo końcówka pisana tak jakby na brudno. Ale myślę, że w dziewiątym rozdziale będzie się coś działo. Enjoy. (z dedykacją dla Eszelo, Adolfa, Trampka, Kojou i Tostera)


Uwielbiam spędzać czas w moim pokoju. Mógłbym z niego nigdy nie wychodzić, zamknąć się w nim na zawsze. Oplakatowane cztery ściany, wiecznie niepościelone łóżko, biurko z laptopem w obrzydliwym stanie - właśnie to sprawia, że czuję się wolny. No i oczywiście ona, moja gitara. Jest dla mnie całym życiem. Nie oddałbym jej za żadne skarby świata. Towarzyszy mi przy najgorszych, najpiękniejszych, najnudniejszych i najstraszniejszych chwilach mojego życia.
                                            ... Jeśli nie mógłbym grać, nie byłbym żywy.

***

    Przez ostatni czas moje życie stało się o niebo lepsze. Diametralna zmiana mojego ojca pozytywnie mnie zaskoczyła. Jednak coś, lub ktoś, musiało do niego przemówić. Znam go od urodzenia i wiem, że tak po prostu nie mógł zmienić postawy.
    Przestałem o tym myśleć i zacząłem cieszyć się chwilą. Przez większość czasu zastanawiałem się, jak brzmi głos Gerarda. Był to idealny pretekst, żeby znów się z nim spotkać. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem do łazienki, aby się umyć.
    Nawilżyłem chłodną wodą zaspaną twarz, kropelki wody powoli spływały mi z czoła i grzywki. Spojrzałem przed siebie w lustro i zrobiłem krzywą minę wycierając się ręcznikiem. Umyłem zęby i wróciłem  do pokoju. Jakie to piękne uczucie nie słyszeć krzyków dobiegających z dołu. Cichy dźwięk telewizora i stuki uderzających o siebie naczyń dały do zrozumienia, że mój ojciec jeszcze nie śpi.
    - Frank, jesteś głodny? - krzyknął tata.
    - Nie, dzięki. Pójdę już spać.
    - Już? Przecież jest dopiero dziewiąta. Zwykle chodzisz spać po trzeciej.
    - Jestem po prostu zmęczony.
    - Jak chcesz. - powiedział obojętnie.
    Zamknąłem za sobą drzwi i włączyłem laptopa. Najechałem kursorem na ikonkę otwierającą przeglądarkę i wszedłem na pocztę. Po sprawdzeniu wszystkich istotnych rzeczy, położyłem się na łóżku i powoli zasypiałem, zastanawiając się nad wszystkimi otaczającymi  mnie rzeczami.

    Nie umiałem spać. Spojrzałem na zegarek w telefonie, dochodziła trzecia nad ranem, może w pój do czwartej. Jaskrawa tapeta błyskawicznie mnie oślepiła, zasłoniłem ją kołdrą i próbowałem dalej spać. Bez rezultatów.
    Wstałem z łóżka i zbiegłem po schodach kierując się do kuchni. Na dole panowała niesamowita cisza i porządek. Wreszcie znalazłem się w kuchni, chwyciłem uchwyt lodówki i wyciągnąłem z niej mleko. Napełniłem nim połowę szklanki i wróciłem do góry. Kiedy byłem młodszy, Annie mówiła, że - według niej - najlepszym sposobem na zaśnięcie jest szklanka mleka. Uśmiechnąłem się i otworzyłem drzwi do mojego pokoju.
    Zapaliłem małą lampkę, które stała na biurku obok laptopa i położyłem naprzeciw niej szklankę z mlekiem. Zasłoniłem żaluzję i usiadłem przed komputerem. Przetarłem oczy dłońmi i zacząłem bawić się moją zmęczoną twarzą. Włożyłem słuchawki na uszy, pusciłem jakiś kawałek Blur i popijając mleko, powoli zamykałem oczy, aż wreszcie połozyłem się wyczerpany do łóżka.
    Miałem koszmarny sen. Pojawiły się w nim krzyki, wrzaski, płacz małego dziecka. Po prostu, ludzkie cierpienie. Zerwałem się z łóżka i zastanawiałem się nad moim koszmarem. Od dawna nie miałem snów, a już zwłaszcza takiego rodzaju. Dochodząc do siebie, usłyszałem, jak tata rozmawia z jakąś kobietą. Zaciekawiony uchyliłem drzwi i usiadłem na schodach, aby dostrzec rozmówczyni i lepiej słyszeć, o czym mówią.
    - Słuchaj, musisz mu o tym wreszcie powiedzieć. - odezwała się kobieta - Chłopak nie może żyć w nieświadomości.
    - Daj mi trochę czasu - powiedział tata - dopiero teraz wreszcie się z nim dogaduję, nie chcę żeby wszystko toczyło się tak szybko.
Przez chwilę zapadła głucha cisza, aż w końcu kobieta sapnęła i rzekła, otwierając drzwi wejściowe.
    - Dobra, masz rację. Ale chciałabym go wreszcie poznać.
    - Cierpliwości. - Po tych słowach, ojciec zblizył się do o wiele wyższej od niego blondynki i delikatnie pocałował ją w policzek. - Do zobaczenia.
    Kobieta zamknęła za sobą drzwi, a ja wróciłem do pokoju i wściekły, ale z drugiej strony zagubiony przebrałem się w czarne rurki i koszulę w kratę. Zeszedłem po schodach mijając się z ojcem.
    - O, Frank. Już wstałeś.
    - Jak widać.
Tata zrobił pytającą minę, a ja przeszedłem obok niego kierując się do kuchni.
    - Wybierasz się gdzieś?
Zignorowałem jego pytanie wyciągając jabłko z lodówki i obmywając je woda.
    - Frank, odpowiedz mi! Jesteś na mnie wściekły?
Spojrzałem na niego tylko kątem ona i wróciłem do mycia jabłka. Chwyciłem ścierkę i wytarłem owoc. Ojciec, patrząc na mnie surową miną, wreszcie podszedł do mnie bliżej i zbulwersowany krzyknął.
    - Przestań! Masz wahania nastrojów jak kobieta w ciąży!
    - A ty zmieniasz partnerki jak rękawiczki!
Uderzyłem drzwiami i wyszedłem z domu.
    Dochodziła godzina dziesiąta. Na ulicach z minuty na minutę pojawiał się coraz większy ruch. Poszedłem przed siebie włócząc się po mieście. Wyrzuciłem ogryzek po jabłku i schowałem ręce do kieszeni.
    Spojrzałem w niebo, chmury zaczęły zmieniać barwę na granatowy. Czekałem tylko, aż zacznie padać. Zrobiło się okropnie duszno. Podwinąłem rękawy koszuli i usiadłem na ławce przy fontannie. Nagle z oddali zauważyłem Mikey'ego. Jego szczupła sylwetka od razu rzuciła mi się w oczy. Przez chwilę zastanawiałem się, czy podejść do blondyna, ale wkrótce wstałem, podciągnąłem spodnie i ruszyłem w jego stronę.
    - Cześć. - podałem mu dłoń.
    - Ym ... Frank, prawda?
    - Tak, to ja.
Wyszczerzyłem się i spojrzałem na poważną twarz Mikey'ego. Miał na sobie zielony podkoszulek, okulary przeciwsłoneczne i ciemne jeansy.
    - Co tutaj robisz? - spytał - Sobotni ranek, a ty jesteś sam?
    - Równie dobrze mógłbym zadać ci to samo pytanie. - blondyn zrobił lekki uśmieszek - Po prostu chciałem cię dotlenić?
    - Rodzinka daje popalić, co?
    - Skąd wiedziałeś? - zrobiłem wielkie oczy.
    - Właśnie przed chwilą mi to powiedziałeś.
Kąciki jego ust podniosły się. Czułem się troche niekomfortowo, z nerwów zacząłem deptać czubki swoich martensów.
    - Dokąd idziesz? - spytałem zaciekawiony.
    - Aktualnie do domu. Miałem próbę z koła gitarowego od szóstej rano.
    - Ranny ptaszek z ciebie. - uśmiechnąłem się.
    - To zależy. Jeśli naprawdę coś kocham, poświęcam się w stu procentach. A czasami śpię do południa.
    - Rozumiem.
    Nagle zrobiła się niezręczna cisza. Mikey cały czas bacznie mnie obserwował. W pewnym momencie chciałem spytać o Gerarda, lecz on, tak jakby czytał mi w myślach, zaproponował pójście razem z nim po czerwonowłosego. Nie miałem nic przeciwko i razem z bratem mojego przyjaciela ruszyłem przez ulicę.

    - Długo już grasz na gitarze? - spytałem blondyna, który przez całą drogę wydawał się być nieobecny.
    - W zasadzie, to krótko. Od trzech lat. Nigdy nie przypuszczałem, ze będę potrafił graż na jakimkolwiek instrumencie. - uśmiechnął się - A ty?
    - Gram praktycznie od dziecka. Mama, kiedy jeszcze całkiem nie straciła rozumu, uczyła mnie grać na gitarze. Sama potrafiła zagrać takie dźwięki, które były dla mnie czarną magią. Az w końcu dostałem się do Empty Forest i po części spełniłem swoje marzenie.
    Obawiałem się, że nie znajdę wspólnego tematu z Mikey'im, ale okazało się, że jest równie w porządku, jak jego brat, ale wydaje się być bardziej tajemniczy.
    Wreszcie dotarliśmy do domu braci. Mikey zadzwonił na domofon. Odebrał Gerard.
    - Gee - zaczął blondyn - możesz wyjść na moment, albo na dłużej.
    - Po co?
    - Złaź!
    - Dobra, daj mi chwilę.
Gerard rzucił słuchawką i po dziesięciu minutach wyszedł z domu, trochę niewyspany.
    - Frank? - zrobił szerokie oczy - Co za niespodzianka, miło cię widzieć.
    - Ciebie również.
    - Właściwie, to dobrze, że jesteś. Mam dla ciebie propozycję. Proszę, wejdź.
Otworzył szeroko drzwi wejściowe i zaprosił mnie do środka. Zdjąłem martensy i usiadłem przy stole w kuchni. Mikey ruszył do góry, pewnie do swojego pokoju.
    - A więc, słucham - oparłem się o stół - O co chodzi?
    - Jest taka sprawa ... - Gerard zaczął chodzić w jedną i drugą stronę, od lodówki do okna bawiąc się dłońmi - Ogłosili niedawno konkurs wokalny. I myślałem nad tym, czy nie zabrać w nim udziału.
    - Jasne, czemu nie? - uśmiechnąłem się - Nie wiedziałem, że potrafisz śpiewać. Um ... A dlaczego zwracasz się z tym do mnie?
Gerard spojrzał mi w oczy.
    - Może chciałbyś dotrzymać mi towarzystwa i zagrać na gitarze piosenkę wybraną do konkursu? To z pewnością doda mi otuchy.
Usłyszawszy te słowa miałem ochotę skakać z radości, ale postanowiłem nie ukazywać moich emocji.
    - No pewnie. Ale ... Dlaczego poprosiłeś akurat mnie, a nie, na przykład Mikey'ego?
    - Ponieważ on gra tylko na basie. A poza tym, nie wytrzymałbym z nim ani sekundy, kłócimy się w każdej chwili naszego życia. - zaśmiał się.
    - Racja - podrapałem się po głowie - W takim razie, chętnie z tobą zagram.
    - Super! - ucieszył się czerwonowłosy - Będziemy musieli robić jak najczęściej próby, żeby być najlepsi.
Spojrzał na mnie unosząc kąciki swoich ust.



sobota, 16 marca 2013

7

Rozdział dodany po krótkiej przerwie, albowiem były problemy z internetem. Dedykacja dla mojej ukochanej Eszelo, która wspiera mnie i jest dla mnie kimś bardzo ważnym :3 Enjoy. 


    - To ciasto wygląda wyśmienicie - Elena, wyciągając deser bananowy z piekarnika, uśmiechnęła się do mnie i do Gerarda - Wyciągnij talerze i łyżeczki.
Zwróciła się do czerwonowłosego. Ten wstał z krzesła i ruszył w stronę szafki, aby wyciągnąć sztućce.
    - Frank, czy mógłbyś podać mi szpachelkę? Leży w zlewie.
    - Jasne.
Chwyciłem szpachelkę i przetarłem ją szmatką leżącą obok. Babcia Gerarda położyła blachę z ciastem na okrągłym stole, zaczęła kroić deser i kłaść po kawałku na talerzykach przyniesionych przez Gee.
    Elena, trzymając tacę, na której znajdowało się ciasto, zaprowadziła nas do pokoju gościnnego. Usiadłem obok Gerarda na ciemnozielonej kanapie. Po prawej stronie znajdowały się niewielkie czarne poduszki, a naprzeciw mnie i chłopaka stał drewniany stół okryty białym obrusem, na którym stały dwie świeczki i bukiet róż.
    - No Franku, - odezwała się Elena siadając na bujanym krześle - czym się na co dzień zajmujesz? Opowiedz mi coś o sobie.
Oparła się łokciami o stół, splotła palce u rąk i podłożyła je pod brodę, uważnie patrząc w mym kierunku.
    - Um ... niedawno ukończyłem szkołę i mam zamiar iść na studia. Tymczasem gram w zespole.
    - Empty Forest? - spytała, a ja uniosłem brwi patrząc na babcię Gerarda - Mój wnusio opowiadał mi co nieco, że wybiera się na koncert zespołu niedawno poznanego chłopaka.
Spojrzałem na czerwonowłosego a ten wzruszył ramionami uśmiechając się.
    - Tak, chyba chodzi o mnie.
    - Jaki rodzaj muzyki gracie? - spytała.
    - Najnowsze kawałki podchodzą pod hard rock.
Elena wyszczerzyła się kładąc ręce na swoje uda.
    - Znakomicie, znakomicie. - powiedziała - Franiu, zjedz ciasto, jesteś taki chudziutki.
    - Babciu, przestań - usłyszałem, jak Gerard szeptał do kobiety, a ta mamrotała coś pod nosem. Udałem, że do niczego nie doszło i z uśmiechem chwyciłem talerzyk z deserem, jakby nigdy nic, aby zabrać kęs.
    - I jak ci spakuje? - spytała.
    - Bez pani pomocy to ciasto nie nadawałoby się nawet na trutkę do szczurów.

    Wieczór w towarzystwie Gerarda i jego nadzwyczaj uroczej babci minął szybko. Dochodziła dwudziesta. Nie chciałem przeszkadzać, więc wstałem i pożegnałem się z Eleną.
    - Już wychodzisz? A ja dopiero zaczęłam cię poznawać ... - westchnęła.
    - Naprawdę, chciałbym zostać dłużej, ale obawiam się reakcji rodziców.
    - Cóż, w takim razie do zobaczenia. Wiedz, że zawsze będziesz tu mile widziany. - uśmiechnęła się i wstała aby się ze mną pożegnać.
    - Odprowadzę cię kawałek - rzekł Gerard unosząc kąciki swoich ust. Po tym, co wydarzyło się w kuchni, nie umiałem spojrzeć na niego jak dawniej. Czułem jakieś ograniczenie, ale z drugiej strony to on "zaproponował", abysmy się do siebie zbliżyli. Najbardziej obawiałem się, że to mogło być nasze ostatnie zblizenie.
    Odłożyłem złe myśli na bok i cieszyłem się minionym dniem. Ubrałem martensy  leżące przy małej, drewnianej ławeczce, oraz kurtkę, która wisiała na wieszaku. Podniosłem rękę i odsłoniłem firankę w oknie w przedpokoju. Słońce nadal świeciło, lecz nieco słabiej, niż kilka godzin temu.
    - Jeszcze raz, bardzo dziękuję za deser i mile spędzony dzień. - uśmiechnąłem się najbardziej promiennie, jak tylko mogłem do Eleny.
    - Nie ma za co, i przychodź tu częściej.
    - Jeśli tylko Gerard mnie zaprosi ...
    - Pieprz Gerarda! Masz zaproszenie ode mnie!
Gee oburzył się i stanął jak wryty. Na jego policzkach pojawiły sie rumieńce, a ja zacząłem się śmiać, zapinając skórzaną kurtkę.

    Wyszedłem z babcinego domu zaraz za Gerardem.
    - Wybacz za nią - odparł - bardzo ją kocham, ale czasami doprowadza mnie do szału.
    - Co ty gadasz, jesteś ogromnym szczęściarzem, że masz taką babcię.
    - Serio? To znaczy, że będę cię często widywał w moim domu - zaśmiał się, a ja odwzajemniłem jego est - A skoro mowa o Empty Forest, kiedy macie nowy koncert? Chętnie bym się wybrał.
    Słysząc te słowa bardzo się ucieszyłem. Byłem przekonany, że Gerard nie będzie miał ochoty mnie widzieć po tym, co się stało.
    - Nie mam bladego pojęcia - powiedziałem robiąc kwaśną minę - mam nadzieję, że jak najszybciej. Teraz pracujemy nad nowym albumem i, dzięki tobie, praca idzie nam dosyć szybko. Więc, jeśli dobrze pójdzie, zaczniemy koncertować za jakieś trzy tygodnie.
    - Cholera ... - przerwał mi.
    - Um ... coś nie tak? - spytałem nie wiedząc, o co chodzi.
    - Nie, nic. Po prostu mój brat tu idzie ... Znowu powie coś żenującego, znając życie.
Podniosłem głowę i spojrzałem przed siebie. W oddali zauważyłem smukłą, wysoką postać. Miała na sobie czarny t-shirt i rurki, a na oczach miała okulary przeciwsłoneczne. Blondyn powoli zbliżał się do nas.
    - Cześć, Gerard. Cześć ... nieznajomy - odezwał się. Głos miał pogodny, jednak miał w sobie odrobinę tajemniczości.
    - Właściwie, to mam na imię Frank. - podniosłem palec wskazujący do góry, wykonując gest "pouczania".
    - Jasne - odpowiedział, chowając okulary do tylnej kieszeni swoich spodni - Co tutaj robisz? - spytaj zwracając się do Gerarda.
    - Idę go odprowadzić - chłopak skierował kciukiem w moją stronę - pomógł mi robić ciasto. A ty skąd przychodzisz?
    - Byłem w MOK'u*, mieliśmy zajęcia z gry na gitarze.
    - To pewnie dogadasz się z Frankiem.
    - Co? - spytałem nieśmiało.
    - Frank ma swój zespół hard rockowy i gra w nim na basie.
    - Nieźle. Jeśli będziesz częściej do nas przychodził, to pokażesz mi, co potrafisz. - uśmiechnął się blondyn.
    - Zapewniam, że jeszcze nie raz się spotkacie, babcia darzy Franka ogromną sympatią - zaśmiał się Gee - dziwne, bo zna go od kilku godzin.
    - Czuję się zaproszony. - zwróciłem się do mojego przyjaciela, a kąciki mych ust nie mogły się powstrzymać od uniesienia.
    - Tak przy okazji, mam na imię Mikey - wysoki chłopak podał mi dłoń. Uścisnąłem ją i krótko potem puściłem. Rękę miał niesamowicie kościstą i chłodną. Po chwili zwrócił się do swojego brata - idziesz ze mną, czy mam was zostawić  samych?
Gerard i ja poczerwienieliśmy, a Mikey zrobił pytająca minę. Gee spojrzał na mnie jakby mówił "czy mam dalej cię odprowadzać?", lecz ja lekko się uśmiechnąłem i pokiwałem głową w prawo i lewo. Na dzisiaj starczyło mi emocji, chciałem to wszystko przetrawić.
    - Dobrze, to do zobaczenia. - Gerard wtulił się we mnie, nie zwracając uwagi na swojego brata, lecz otrząsnął się i zrobił kilka kroków w tył.
    - Do zobaczenia, Frank - tym razem odezwał się Mikey - Miło było cię poznać.
    - Ciebie również.

    Usłyszałem z oddali jeszcze rozmowę braci;
    - Gee, zaśpiewasz mi znowu da mnie, żebym mógł coś zagrać? Kiedy śpiewasz, gra staje się łatwiejsza i przyjemniejsza.
    - Nie wiem, co to ma do rzeczy, ale jasne. - poklepał go po ramieniu.
    Nie miałem bladego pojęcia o tym, że Gerard śpiewa. Chciałem to wykorzystać jako pretekst do spędzenia wspólnie czasu.
    Wyszedłem z wąskiej uliczki, gdzie mieszkała Elena i bracia Way (sądząc po, że Mikey kierował się w stronę domu jego babci, musieli mieszkać tam obydwoje) na jezdnię i powoli dochodziłem do swojego domu. Mijałem ławkę, na której siedziałem z Gerardem jedząc chipsy, powoli przechodziłem obok sklepu spożywczego, aż wreszcie dotarłem na rynek z przepiękną fontanną w tle.
    Pogoda była idealna na romantyczne spacery. Słońce, wydawało się nie mieć ochoty, aby schować się za chmurami. Włożyłem ręce do kieszeni i ciesząc się tą chwilą powoli wracałem do szarej rzeczywistości, której akcja rozgrywała się w moim domu.
    Mieszkanie było otwarte, tak jak zawsze. Mamy znów nie było widać, lecz tata, przebrany w granatowy t-shirt i sztruksy, siedział na kanapie oglądając teleturniej. Był to obrazek, który widziałem codziennie, lecz ojciec zwykle siedział w brudnym podkoszulku i samych bokserkach. Usłyszawszy moje kroki, obrócił się w moją stronę i odezwał;
    - Cześć.
    - Ym ... cześć ... - zdziwiony odpowiedziałem mu tym samym powitaniem stawiając krok na pierwszym schodku, lecz on ciągnął dalej.
    - Jak ci minął dzień? Nie widziałem cię od rana.
    - Mówiłem ci, że idę spotkać się z chłopakiem, który miał pomóc nam w projektowaniu okładki na album.
    - Racja, wybacz. - poklepał się po głowie - no i jak poszło?
Cofnąłem się o kilka kroków w tył i otworzyłem szeroko buzię nie wierząc.
    - No ... no dobrze. Znaleźliśmy idealny pomysł pasujący do tematyki naszych piosenek. Dlaczego pytasz? - nie mogłem się powstrzymać od zadania tego pytania.
    - Jestem twoim ojcem, interesują mnie rzeczy, które robi mój syn.
Nie dowierzałem własnym uszom.
    - Dziwne, że zacząłeś to okazywać dopiero dopiero dzisiaj. Coś tu jest nie tak, tylko nie wiem, co.
Ojciec przez kilka dobrych sekund patrzył na mnie z dziwnym uśmieszkiem, aż wreszcie westchnął i rzekł;
    - Usiądziesz? Musimy porozmawiać.
Nigdy w życiu nie widziałem taty tak poważnego. Wydawał się być wykończony. Jego oczy były pełne smutku, jakby nosił w sobie jakiś ciężar.
    - Coś się stało? - spytałem zaciekawiony sytuacją obok ojca na kanapie. Ten wyłączył telewizor i odłożył pilot na stół.
    - Zauważyłeś pewnie, że ostatnio wcale nie widać mamy w domu. Wychodzi w nocy, a wraca pijana nad ranem, w ogóle nie zdając sobie sprawy, że musi zająć się domem. Wszystko lekceważy i ignoruje. I, niestety, domyślam się, jak musisz cierpieć. - przerwał na chwilę, aby połknąć ślinę, a ja siedziałem bez ruchu wpatrując się w niego - Wiem, jak się zachowałem, jak wszystko miałem gdzieś i nie zwracałem na ciebie uwagi. Ale boję się, że pewnego dnia zapomnisz o mnie i mnie opuścisz. Kocham ciebie bardzo i nie chcę cię stracić, Frank. Błagam, wybacz mi i zacznijmy od nowa.
    Przez chwilę stałem bez ruchu, tak samo, kiedy słuchałem wypowiedzi ojca. On, wpatrzony we mnie, opuścił głowę. Wyglądał na przygnębionego, a jego twarz była pozbawiona radości. Nagle w moich oczach pojawiły się łzy szczęścia i wzruszony rzuciłem się w ramiona mojego taty.
    - Ja ciebie też bardzo kocham i cieszę się, że wszystko przemyślałeś.
    - Frank, synku .... nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy! Zobaczysz, wszystko się ułoży.
Uśmiechnął się do mnie.
    - Nie wątpię w to,
    Opowiedziałem ojcu o minionym dniu, ale nie wspominałem o moim zauroczeniu do Gerarda. Nie byłem pewien, czy był gotów do przyjęcia tej informacji. Prędzej czy później i tak się dowie. Ojciec, powtarzając, że jest ze mnie dumny, poklepał mnie po policzku i powiedział, że znalazł sobie pracę jako mechanik w pobliskim zakładzie. Mimo tego, że przez tyle lat był alkoholikiem, miał niezwykłe doświadczenie w elektryce i mechanice. Na wieść, że dostał pracę, uśmiechnąłem się szeroko, pokazując moje szczęście.
    - Jestem z ciebie taki dumny, synku ...

piątek, 22 lutego 2013

6

 Na początek chciałabym uprzedzić, że Elena nie wygląda tutaj tak, jak w rzeczywistości, więc proszę się nie czepiać. Rozdział osobiście nawet mi się podoba, ale obawiam się, że akcja rozgrywa się zbyt szybko. Tak czy siak, miłego czytania :3 Myślę, że nie zrobiłam jakiś błędów. Rozdział z dedykacją dla Adolfa :*

   - Jajka, mąka, mleko i kup sobie coś za resztę. - Gerard przeczytał listę zakupów - Dzięki, babciu.
Słonce schowało się za chmurami. Liście na drzewach zaczęły szeleścić. Weszliśmy do jakiegoś supermarketu. Jego żółte ściany były popisane sprayami i kredą, z okien odlepiały się reklamy i ogłoszenia. W środku wyglądał znacznie lepiej, niż na zewnątrz. Nie było zbyt wielkiego ruchu. Podeszliśmy pod dział z nabiałem. Byliśmy sami. Czułem, jak serce bije mi coraz mocniej. Poczerwieniałem, otrząsnąłem się i chwyciłem się swojej koszulki. Gerard podniósł rękę do góry i zabrał dwie butelki mleka z wizerunkiem krowy w sukience. Włożył je do koszyka i zrobiliśmy kilka kroków w przód.
    - Babcia pewnie będzie piekła ciasto. - odezwał się chwytając pudełko jajek - Super, wieczór zmarnowany.
    - Huh?
Zrobiłem pytającą minę.
    - Mogę się założyć, że będzie potrzebowała mojej pomocy.
Zaśmiałem się idąc za Gerardem.
    - Dobra, zostało kilka dolarów. Kupujemy sobie chipsy?
    - Um, jasne.
Włożył Lay'sy cebulowe do koszyka i skierowaliśmy się do kasy. Kasjerka przypominała rockmankę. Kolczyk po prawej stronie pod wargą, głowę podtrzymywała nadgarstkiem, na którym widniał napis "I hate my life and I want to die". Spojrzała na nas swoim znudzonym wzrokiem i wyciągnęła dłoń, aby otrzymać pieniądze. Oddała Gerardowi resztę.
    - Dziękujemy za wybór naszego sklepu i zapraszamy ponownie.
Powiedziała zrezygnowanym głosem i sztucznie się wyszczerzyła. Miała naprawdę żółte zęby.
    Gerard i ja wyszliśmy ze sklepu i skierowaliśmy się w stronę jego domu. Trzymałem w reklamówce jajka i mąkę, a Gee mleko i chipsy.
   - Usiądziemy sobie na tej ławce. - wskazał palcem wskazującym w stronę drewnianej ławki - Mamy trochę czasu, zakupy nie trwały długo.
Uśmiechnąłem się do chłopaka siadając obok niego. Gerard wyciągnął paczkę cebulowych chipsów, otworzył ją i położył między nasze nogi. Słońce oświetlało nasze twarze. W pewnym momencie było słychać tylko chrupanie chipsów z naszych ust.
    - Zastanawia mnie jedna rzecz.
Przerwałem ciszę.
    - Hym?
    - Dlaczego nigdy wcześniej cię tu nie widziałem?
    - Tak naprawdę nie mieszkam tutaj. Przyjechałem do New Jersey, aby znaleźć lepszą pracę - przerwał, aby zjeść chipsa - a poza tym, mieszka tu moja babcia i brakowało mi jej towarzystwa.
    - Ale zostaniesz tu już na stałe?
Popatrzyłem w jego zielone oczy. Jak już wspominałem, mam do nich słabość.
    - Myślę, że tak.
Uśmiechnął się i odwrócił wzrok w stronę zachodzącego słońca.

    Minęło jakieś dziesięć minut, w końcu zjedliśmy całą paczkę chipsów. Wstałem i wyrzuciłem ją do śmietnika.
    - No, to prowadź.
Podciągnąłem spodnie, a kąciki moich ust lekko się uniosły.
Gerard wstał i skręciliśmy w prawą stronę, po której znajdowała się wąska uliczka.
    - Tędy.
Chłopak wskazał ręką niewielką ścieżkę. Po chwili zatrzymał się i odwrócił w lewo.
    - To tutaj.
Dom jego babci był w kolorze łososiowym. Niewielki, jednorodzinny domek z babcinym ogródkiem, na którym stały krasnale, miniaturowe choinki i altanka z poprzyczepianymi różami na ścianach. Wszystko wydawało się takie urocze. Gee chwycił klamkę furtki.
    - Naprawdę dziękuję ci, że pomogłeś mi przy zakupach.
"Po prostu chciałem być bliżej ciebie", pomyślałem, ale potrząsłem głową i odpowiedziałem tylko "drobiazg".
Weszliśmy do mieszkania. Pachniało w nim jak w piekarni. Babcia Gerarda najwyraźniej musiała coś piec. Zdjęliśmy buty i ruszyliśmy korytarzem, na którym roiło się od zdjęć rodzinnych, pamiątek i innych drobnostek, prosto do kuchni.
    - Babciu, wróciłem!
    - O, Gerard, w samą porę. Właśnie zaczynam brać się do robienia ciasta bananowego. Chodź, pomożesz mi.
Głos jego babci był jak typowy głos starszej pani - trochę ochrypnięty, słaby, ale opiekuńczy. Ale w jej wypowiedzi było słychać radość. Radość z życia.
    - Przyprowadziłem przyjaciela - rzekł chodząc do kuchni pełnej zapachów - pomógł mi przy zakupach.
Zrobiłem kilka kroków w przód. Spojrzałem w oczy starszej pani. Miała niebieskie jak morze oczy. Jej długie, już poszarzałe włosy opadały jej na ramiona. Miała na sobie koszulę z kołnierzykiem i fartuszek w kwiaty.
    - Dzień dobry.
Odezwałem się nieśmiało trzymając w ręku reklamówkę z jajkami i mąką.
    - Witaj, młodzieńcze.  - uśmiechnęła się serdecznie - Jak ci na imię?
    - Nazywam się Frank Iero.
    - A więc, Frank. Cóż za ciekawa koszulka. Już cię lubię.
Wyszczerzyła się patrząc na moją bluzkę z The Misfits.
    - Dziękuję. Ym ... gdzie mam położyć zakupy?
    - Możesz je zostawić na stole.
Kuchnia była wielkości typowego salonu. Znajdowało się w niej wszystko to, co niezbędne do gotowania. Ściany były w różowożółte paski, a okrągły stół, na którym leżały przepisy, miska i mikser, znajdował się przy oknie. Słońce coraz bardziej chowało się za chmury.
    - Dobra, mamy już wszystko. Czyli możemy brać się do roboty.
Kobieta uderzyła dłonią o dłoń, po czym zaczęła je pocierać. Gerard stanął przed nią i złapał ją oburącz za ramiona.
    - Babciu, może zrobiłbym ciasto z Frankiem, a ty byś sobie odpoczęła, pooglądasz telewizję, poczytasz, czy coś.
Starsza pani wpatrzyła się w oczy swojego wnuka, potem spojrzała na mnie.
    - Jasne.
Pocałowała Gerarda w czoło.
    - Super!
    - Tylko nic nie spalcie!
Zawołała wychodząc z kuchni. Gee pokręcił głową chwytając się bioder.
    - No to co. Robisz ze mną ciasto, czy chcesz już iść do domu?
Spytał.
    - Z przyjemnością ci pomogę.
Poszedłem bliżej niego i wypakowałem zakupy. Położyłem jajka obok czajnika, a Gerard wyciągnął tabliczkę gorzkiej czekolady.
    - Czekolada?
Zapytałem kładąc mleko na parapecie.
    - To ciasto jest wyśmienite, zobaczysz.
Uśmiechnął się krojąc banany w plasterki. Pokrajane owoce włożył do miski, a ja zacząłem je miksować. Zająłem się masą czekoladową, a Gerard robił śmietanę.
    Kuchnia była cała od mąki i cukru.
    - Hej, Frank.
Szturchnął mnie. Obróciłem się w jego stronę, a on wsypał na moją głowę mąkę i zaczął się śmiać.
    - Tak się bawimy?
Tym razem ja wsypałem proszek na niego. I tak właśnie doszło do momentu, którego nigdy nie zapomnę. Cała kuchnia była brudna, wszędzie się kurzyło. Jego policzka były brudne od czekolady, a włosy przybrały koloru białego. Na moim nosie pojawiła się śmietana, a moje włosy, podobnie jak Gerarda, również były śnieżnobiałe. Chwycił mój nadgarstek i obydwoje się przewróciliśmy. Gee puścił moją rękę i położył się obok mnie. Zaczęliśmy się śmiać, bez końca. Mógłbym leżeć obok niego do końca mojego życia, cały w mące. Obróciłem się do czerwonowłosego, a on do mnie. Spojrzałem w jego oczy i brązową od czekolady twarz. Gerard chwycił mnie za rękę i nasze usta spotkały się ze sobą. Nie był to jakiś namiętny pocałunek. Ale z pewnością magiczny, chciałem za wszelką cenę zatrzymać czas.
    - Wybacz, - odsunął się - nie powinienem, nie jestem pewien czy ...
    - Zamknij się.
Objąłem go z całych sił i pocałowałem. Nie wierzyłem w to, co się działo. Nie sądziłem, że on coś do mnie czuje. Mógłbym spędzić z nim resztę tego dnia, ale słyszeliśmy, jak zbliżają się czyjeś kroki. Szybko wstaliśmy z podłogi i udawaliśmy, że kontynuujemy robić ciasto.
    - O mój Boże - babcia chłopaka weszła do kuchni ubrudzonej od mąki - co tu się stało, do jasnej cholery? Tornado tędy przeszło?
Schowałem ręce do kieszeni i ugryzłem się w wargę. Spojrzałem na Gerarda, całego w czekoladzie i białym proszku, który ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
    - Posprzątamy tutaj.
    - No ja mam nadzieję.
Jej wzrok utkwił we mnie i w Gerardzie. Wyszła z kuchni kręcąc głową w prawo i w lewo.
    - Hahahaha ... jak ja uwielbiam sprzątać. No nic, to bierzemy się do roboty.
Uśmiechnął się do mnie sięgając po szmatkę.
    - Nawet nie wiem, jak ma na imię twoja babcia.
    - Huh ... o, Elena.
Zaczął wycierać blat, a ja kontynuowałem robienie masy czekoladowej.
    - Nie powinniśmy razem piec ciast.
Zaśmiał się chlapiąc mnie wodą.

środa, 30 stycznia 2013

5

    Przyjaciel - osoba, która zawsze jest przy Tobie, na której możesz polegać i mieć zaufanie. Czy przyjaźń może stać się miłością?

*****

    Gerard i ja zeszliśmy po schodach i skierowaliśmy się do łódki.
    - Wypadałoby wracać do domu, jest już późno, a Ty pewnie się wyczerpałeś po koncercie.
    - Masz rację, ale warto było tutaj przypłynąć.
Uśmiechnąłem się do chłopaka.
    Kiedy dotarliśmy na plażę, nasze ubrania pachniały bryzą. Moja bluza była lekko wilgotna. Wyszliśmy z łódki i skierowaliśmy się tam, gdzie odbył się koncert. Rozeszliśmy się w swoje strony machając dłonią do siebie.
    - Spotkajmy się jutro na rynku - powiedział Gerard - przyniosę Ci "Nevermind".
Uśmiechnąłem się do siebie i spojrzałem w tył. Postać Gerarda oddalała się i zniknęła gdzieś za budynkiem.
    Dochodziła północ. Wiatr zaczął silnie wiać. Zakryłem twarz rękawem mojego swetra, wciąż czułem zapach bryzy.
   Wreszcie dotarłem do domu. Wyciągnąłem klucze przyczepione do breloczka z wizerunkiem jakiejś śmiesznej, kolorowej postaci i otworzyłem drzwi.
    Nie umiałem zasnąć. Rozpętała się burza. Usiadłem na parapecie i zacząłem grać jeden z utworów mojego zespołu. Gdy dochodziłem do refrenu, usłyszałem kroki.
    - Co ty, do cholery, robisz?
Ojciec stanął u progu drzwi do mojego pokoju. Ubrany w szlafrok, biały podkoszulek i czarne spodnie z dresu chwycił się klamki i przetarł oczy.
    - Ym ... obudziłem cię? Wydaje mi się, że grałem cicho.
    - To źle ci się wydaje! - krzyknął - Jak chcesz grać, to spieprzaj do piwnicy, albo wywalę ci tę gitarę!
Uderzył wściekły drzwiami wychodząc z pokoju. Przeszły mnie ciarki, spojrzałem jak na mojej ręce pojawiła się "gęsia skórka". Pokręciłem głową i zrezygnowany położyłem się spać patrząc, jak krople deszczu uderzają o szybę okna.
    Wstałem wcześnie rano, obudziły mnie krzyki ojca dobiegające z dołu. Sądząc po głosie komentatora i kibiców, pewnie oglądał mecz. Przyklejony do poduszki przetarłem powieki i przykryłem się pościelą, aby słońce nie świeciło na moją twarz. Tak bardzo chciałem jeszcze spać, ale emocje mojego rodzica nie pozwalały mi na to. Chwyciłem żółtego jaśka i położyłem go na głowę tak, aby zagłuszyć krzyk.
    Nie miałem ochoty na śniadanie. Nie chciałem schodzić na dół. W pewnym momencie poczułem wibrację obok uda. Dostałem wiadomość. Przed spaniem zawsze zakładam słuchawki i usypiam słuchając moich ulubionych kawałków. Rano telefon i jego akcesoria znajdują się w przeróżnych miejscach.
    Nacisnąłem środkowy klawisz.
    - Będę na ciebie czekał o 12;00 - przeczytałem SMS'a uśmiechając się pod nosem - Gerard.
Spojrzałem na zegarek. Dochodziła 9;00. Jeszcze nigdy w życiu nie chciałem, aby czas leciał szybciej. Nie mogłem się doczekać spotkania z Gee. Przy nim czułem się bardziej otwarty i niczego się nie wstydziłem. On poprzedniego dnia spełnił moje "marzenie", a znałem go dosłownie tydzień.

    W pokoju panował niesamowity chaos. Tak bardzo chciałem, żeby czas zleciał, więc zabrałem się za sprzątanie. Poskładałem ubrania, odłożyłem gitarę do szafy, kartki i zeszyty schowałem do szuflady w biurku. 10;20. Jeszcze tylko trochę.
    Tata uciszył się, więc zszedłem po schodach na dół do kuchni. Zrobiłem sobie płatki śniadaniowe. Wyciągając mleko z lodówki, ojciec zwrócił się do mnie.
    - Weź zrób sobie porządne śniadanie. Płatki to nie jedzenie!
    - Od kiedy się mną tak interesujesz?
    - Jesteś moim synem. Muszę się o ciebie troszczyć.
Zatkało mnie. Otworzyłem szeroko oczy, jeszcze nigdy w życiu nie usłyszałem takich słów od mojego taty. Jednak w jego głosie słychać było niepewność.

    11;30. Zjadłem śniadanie, umyłem zęby, ubrałem buty i chwyciłem klamkę drzwi.
    - Dokąd to?
Spytał tata, popijając wodę.
    - Idę spotkać się z Gerardem ...
Cholera. Niepotrzebnie wymawiałem jego imię.
    - Jakim Gerardem?
    - On ... on pomaga nam w projektowaniu płyt.
Skłamałem.
    - Jakoś wszystko kręci się wokół twojego zespołku. Oby to nie wyszło na marne.
Nie wiedziałem, co się dzieje z ojcem. Byc może zrozumiał, że kłótniami nic nie zdziała. Kąciki moich ust podniosły się.
    - Na razie.
Zamknąłem za sobą drzwi.
    Byłem bardzo szczęśliwy. Spotkanie z Gerardem, zmiana postawy ojca do mnie. Nie mogło być lepiej. Powoli zbliżałem się do fontanny na rynku. Widziałem w oddali Gerarda, który trzymał w ręku album "Nevermind" Nirvany.
    - Cześć. - odezwałem się - N ... nie czekasz tu długo, co?
    - Nie, jakieś pięć minut. Wyszedłem trochę szybciej, bo byłem odwiedzić babcie. Muszę jej zrobić zakupy.
Podrapał się po głowie. Wtedy przypomniałem sobie, co mówiłem ojcu wychodząc z domu. "Gerard pomaga nam w projektowaniu okładki".
    - Słuchaj, wspominałeś coś o talencie plastycznym.
    - Nie nazwałbym tego talentem, ale jak uważasz.
Uśmiechnął się promieniście, chowając ręce za plecy.
    - Może chciałbyś pomóc mi i chłopakom w projektowaniu okładki?
    - O której?
    - Dzisiaj o 14;00 w Friday.
Chłopak przez chwilę się zastanowił, spuścił głowę w dół, ale w pewnym momencie podniósł ją do góry i pokiwał nią na znak, że się zgadza. Jednak się myliłem. Mogło być jeszcze lepiej.

    Czas w towarzystwie Gerarda mijał bardzo szybko. Jeszcze nigdy w życiu nie poznałem kogoś takiego, komu mogłem się tak wyżalić, komu mogłem powiedzieć o moich uczuciach i problemach. Mam nadzieję, że ta znajomość będzie się rozwijać i długo przetrwa.
    Na wieży zegarowej wybiła godzina 14;00. Dojście do baru nie zajęło nam długo, ponieważ znajdował się na rynku. Wstaliśmy z ławki i szliśmy przed siebie, prosto do baru.
    - Ym ... co do projektu okładki albumu, - odezwał się chłopak - czego ma dotyczyć? Śmierci, pieniędzy, miłości?
    - W naszym zespole jest tak, że każdy z nas ma jakieś pomysły. Opowiadamy je w grupie i wtedy decydujemy się na najlepszy. Ale pod jednym warunkiem, każdemu musi odpowiadać.
    Gerard uśmiechnął się lekko i przymknął oczy na kilka sekund, jakby dokładnie wszytko analizował. Naprawdę mnie pociągał.
    - Dobrze, że jesteście tak zgraną grupą.
Spojrzał na mnie i zrobił wesołą minę.
    Chwyciłem drzwi baru i weszliśmy do środka. Po prawej stronie przy oknie zauważyłem Matta, Sama i Kiona. Perkusista, widząc mnie z Gerardem, uśmiechnął sie pod nosem, a ja odwzajemniłem jego reakcję. On jako jedyny wiedział o moim zauroczeniu do chłopaka. Traktowałem go jak brata. Nigdy w życiu nikogo nie wyśmiał, szanuje drugiego człowieka. On nie widział różnicy między miłością homoseksualną a heteroseksualną.
    - O, jesteś, Frank. - Matt wstał i zrobił "niedźwiadka" na przywitanie - To znaczy ... jesteście. Gerard, dobrze pamiętam?
    - Tak. Mam nadzieję, że nie będę przeszkadzał.
    - To zależy, w jakim celu tu przyszedłeś.
Wymieniłem spojrzenia z Mattem, czułem, że niespecjalnie przepadał za Gee.
    - Gerard ma niesamowity talent plastyczny. - zacząłem mówić siadając naprzeciwko Sama - więc zaproponowałem mu, żeby pomógł nam w projektowaniu okładki.
Czerwonowłosy lekko się speszył i usiadł obok mnie, a Matt naprzeciw niego, przy Kionie.
     Mhm. - zamruczał pod nosem lider naszej kapeli - No. To macie jakieś pomysły?
Wszyscy spoglądali na siebie, jak na dziwaków.
    - Skoro nasza nowa płyta zawiera kawałki o tematyce problemów a jej brzmienie podchodzi pod hard rock, to może jakieś czaszki, piszczele?
Zaproponował Sam.
    - Czaszki wydają się być przereklamowane - Kion zrobił kwaśną minę - O, a co powiecie o dwójce ludzi, kobiecie i mężczyźnie, którzy stoją blisko siebie odwróceni bokiem a za nimi w tle jakieś wybuchy, wojna i tak dalej?
    - To może być niezłe.
Pochwaliłem pomysł Japończyka.
    - Dobra, Sam. Zapisuj na kartce pomysły.
Rozkazał Matt.
    - Aye sir!
    Prawie przez całą konwersację, którą prowadziłem z chłopakami, Gerard nie wypowiedział ani jednego słowa. Szkicował coś na kartce papieru. Był bardzo poważny i skupiony na swojej pracy. Interesowało mnie, co tworzył.
    - A ty masz jakieś propozycje?
Matt spojrzał na mojego przyjaciela.
    - Hym?
Podniósł głowę do góry upuszczając ołówek na ziemię. Położył kartkę na stolik i schylił się po upuszczony przedmiot. Matt sięgnął po kawałek papieru i otworzył szeroko oczy.
    - Co narysował?
Spytał Sam.
    - To jest to! Idealny projekt na okładkę! Genialne - postawa naszego lidera błyskawicznie się zmieniła - Bobrze, że Frank Cię spotkał!
Poczerwieniałem i spojrzałem na Kiona, a jego kąciki ust podniosły się.
     - To tylko zwykły szkic. Nawet nie myślałem, że przeznaczę go na okładkę.
     - O mój Boże! - skupiłem swój wzrok na rysunku Gee. Przedstawiał on otwarte dłonie, pomarszczone ręce, które trzymały płonącą różę. Wszystko wyglądało tak realistycznie - To jest przepiękne. Naprawdę cudowne.
   - Schlebiasz mi.
Gerard podrapał się po głowie. Zakłopotany zarumienił się i zrobił szeroki uśmiech.
    - Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli wykorzystamy twój pomysł na okładkę?
Spytał Matt.
    - Jasne, że nie.
    - Dzięki ci wielkie! - ucieszył się - Sam, będziesz chciał dorobić kilka efektów specjalnych na komputerze?
    - Pewnie, wyślij mi swoje koncepcje na e-maila.

    15;00. Gerard i ja wyszliśmy z baru.
    - Cholera ... zapomniałem o zakupach dla babci. - Gee chwycił telefon i wystukał na nim jakiś numer - Babcia? Słuchaj, trochę się spóźnię, bo musiałem załatwić kilka spraw. Tak, zaraz pójdę na zakupy. Yhym, w tym momencie. Jasne, kupię ci śliwki w czekoladzie. No, na razie!
Wpatrzyłem się w chłopaka i nie wytrzymałem ze śmiechu.
    - Nie śmiej się! - zmarszczył czoło - To czasami wkurzające robić codziennie zakupy dla babci. W sklepie już znają moje imię!
    - Hahaha ... codziennie? Poważnie?
    - Tak ... no to cóż. Nie zatrzymuję cię. Do zobaczenia.
Nie chciałem się jeszcze z nim rozstawać. I tak nie miałem nic do roboty przez resztę dnia. A Gerard to jedyna osoba, z którą przez ostatni czas dobrze się bawiłem.
    - Jestem ci coś winien.
Zatrzymałem go.
    - Co?
    - Zaprojektowałeś okładkę do albumu Empty Forest, popłynąłeś ze mną do latarni morskiej. Czyli to już dwie rzeczy.
    - Co zamierzasz zrobić z tym fantem?
Chłopak zbliżył się do mnie.
    - Może mógłbym dotrzymać ci towarzystwa w robieniu zakupów, a potem pomógł ci je zanieść do domu?
Gerard wpatrzył mi się w oczy, po chwili odwrócił się.
    - Tylko szybko, babcia nie lubi czekać.

*******

Jest nareszcie piąty rozdział, początek pisało mi się bardzo źle, ale w połowie poszło jak z płatka. Mam nadzieję, że niczego nie zepsułam i rozdział się spodoba. Z dedykacją dla Justyny (@rockowytrampek), doczekałaś się wreszcie :3 ENJOY!

sobota, 5 stycznia 2013

4

   ~  Czwarty rozdział pisałam w urodziny mojego brata. Za wszystkie błędy najmocniej przepraszam, brak weny, brak jakiegokolwiek zaangażowania. Rozdział z dedykacją dla Kojou i Eszelo :3 Kocham was, jesteście dla mnie ogromnym wsparciem.  ~ 


 - Pamiętam, kiedy byłem młodszy i razem z moją babcią śpiewałem kawałki Nirvany - wpatrzony w Gerarda słuchałem, jak opowiada mi różne historie. Ludzie już się rozeszli, został tylko nasz zespół i paru "fanów", którzy rozmawiali o czymś z resztą chłopaków - Jej ulubionym kawałkiem jest "Lithium". Sądzi, że ta piosenka ma jakiś przekaz.
    - Twoja babcia ma świetny gust muzyczny!
    - Taaak, i chyba mam to po niej. - zaśmiał się lekko przymrużając oczy - Rodzice nie interesowali się mną tak, jak babcia, ona wiedziała, czego tak naprawdę mi trzeba. Mama jest dobrym człowiekiem i często z nią rozmawiam, ale ostatnio bez przerwy kłócimy się o najgłupsze rzeczy, co kompletnie wyprowadza mnie z równowagi.
Chciałem opowiedzieć Gerardowi o moich problemach z rodzicami, ale bałem się, że będzie miał to gdzieś, lub nie będzie się do mnie odzywał. Wolałem siedzieć cicho, przynajmniej na razie.
    - A dlaczego na koncert przyszedłeś akurat Kathleen?
    - Ponieważ bardzo lubi  takie klimaty, a ja wisiałem jej przysługę, więc jesteśmy kwita.
Wzruszył ramionami, a ja lekko się zaśmiałem.
    - Przysługę?
Nie mogłem powstrzymać się od zadania tego pytania.
    - Z moją kuzynką jest tak, że jeśli zawsze ja zrobię jej jakąś przysługę, na przykład umówię ją z fajnym facetem, to ona musi mi się odwdzięczyć. I na odwrót. - wytłumaczył - Tym razem to ona zrobiła coś dla mnie. Denerwowało ją to, że ciągle marudzę o tym, jak bardzo chciałbym mieć "Nevermind" Nirvany, aż w końcu kupiła mi ich płytę.
    - Wow, uwielbiam ten album.
Otworzyłem szeroko oczy z wrażenia.
    - Tak, ja też! Tylko, że potem przez jakiś czas nie potrafiłem się jej odwdzięczyć, aż wreszcie spotkałem ciebie i można powiedzieć, że jesteś moim wybawcą.
Wypowiadając te słowa spojrzał na mnie z uśmiechem i poklepał mnie po lewym ramieniu. Moje usta lekko się otworzyły, nagle poczułem się znacznie lepiej. Brakowało mi takiego uczucia.
    - Huh - westchnął - rozgadałem się. Teraz ty opowiedz mi coś o sobie. Wyglądasz na tajemniczego chłopaka.
    - Dlaczego?
    - Nie wiem, właśnie dlatego chcę się dowiedzieć.
Gerard miał w sobie coś z filozofa, kojarzył mi się z kimś, kto wie to, co robi i mówi. Wydawał się być inteligentnym człowiekiem.
    - Um ... - zacząłem - A co chciałbyś wiedzieć? Moje życie nabrało barw dopiero wtedy, kiedy zacząłem grać w kapeli. Czasy, gdy nie znałem Empty Forest to tylko szara przeszłość, o której nikt nie pamięta.
Czerwonowłosy zrobił kwaśną minę i znów spojrzał w moje oczy tak, jakby mi czegoś współczuł. Po chwili odezwał się;
    - Nie mów tak, dzieciństwo to najwspanialsze chwile życia! Nie musisz nic robić, bawisz się całymi dniami na dworze, a gdy tylko ktoś cię zobaczy, od razu chwyta cię za policzki i mówi "oh, jaki słodki i kochany bobasek!".
Jego wypowiedź brzmiała tak prawdziwie, to było coś w stylu "głosujcie na Gerarda Way'a, jako prezydent obiecuję mniej bezrobocia i głodu w kraju!".
    - Niby masz rację, - zacząłem zdrapywać naskórek obok kciuka - ale moje dzieciństwo było nudne. To była ciągła rutyna, moi rodzice gdzieś wychodzili i zostawiali mnie z opiekunką. Miała na imię Annie, różnica wieku między nami nie była ogromna. To była zwykła piętnastolatka, która chciała trochę zarobić opiekując się ośmioletnim bachorem. - widziałem, jak Gerard uważnie słucha tego, co mówiłem. To było naprawdę miłe. - Nie była wredna, wręcz przeciwnie, była świetna! Lubiła bawić się ze mną, oglądać kreskówki, śpiewała ze mną nasze zmyślone piosenki o tym, jak to fajnie, ze się poznaliśmy.
Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech.
    - Widzisz, już wtedy okazało się, że wyjdziesz na dobrego muzyka.
Zaśmiał się radośnie Gerard.
    - Taaak ... - kontynuowałem - ale z drugiej strony wciąż brakowało mi obecności rodziców. Do dziś traktują mnie jak śmiecia. Mogą się całymi dniami kłócić i pić alkohol. A moja miłość do nich powoli znika.
Po mojej opowieści o dzieciństwie zrobiło się ciszej, w oddali słychać było rozmowy pozostałych członków Empty Forest. Zrobiło się wietrznie i pochłodniało.
    - Wybacz, nie powinienem pytać.
    - Nie ma sprawy. Czasami dobrze jest się komuś wyżalić, a zwłaszcza, jeśli jest ci bardzo źle.
Spojrzałem w dół na moje zielone, podarte trampki i zacząłem wymachiwać nogą w przód i w tył.
    - Frank, przyjdziesz nam pomóc w sprzątaniu po koncercie?
Zawołał Kion gdzieś z oddali.
    - Jasne, już do was biegnę!
Zeskoczyłem z kamiennego murku i skierowałem się w stronę sceny.
    - Frank, czy mógłbym wam pomóc? Nie mam nic do roboty, a do domu aż tak mi się nie spieszy.
    - Jasne, dzięki, że pytasz!
Wyszczerzyłem się i razem pobiegliśmy do chłopaków. Kiedy dotarliśmy pod scenę, Matt skierował palec na czerwonowłosego i spytał;
    - Ym, ty jesteś Gerard, tak?
    - Yhym, jakiś problem?
    - Twoja kuzynka powiedziała, że jedzie do domu. Mówiła coś o tym, że masz iść pieszo i że ci to wynagrodzi.
    - Cholera jasna!
Ugryzł się w wargę, a ja parsknąłem śmiechem.
    Włożyliśmy lampiony do kartonów i wsadziliśmy spakowane do bagażnika Kiona.
    - Frank, pamiętaj, że jutro mamy spotkanie w "Friday", żeby obgadać pomysły na okładkę albumu.
Powiedział Matt.
    - Jasne, o której?
    - Najprawdopodobniej o 14;00.
    - Dobra.


    Na plaży zrobiło się ciemno i cicho, przypływające fale robiły lekki szum. Uwielbiałem ten widok nad morzem, kiedy w nocy w oddali widać było światło latarni morskiej. Usiadłem na piasku i wpatrywałem się przed siebie.
    - Na co tak patrzysz?
Podniosłem głowę go góry i zobaczyłem Gerarda.
    - Na latarnię morską.
    - Podoba ci się?
    - Interesuje mnie to światło, wygląda pięknie.
Chłopak usiadł obok mnie.
    - Byłeś kiedyś w środku?
    - Nie ...
    - A chciałbyś?
Gerard wstał i podał mi dłoń, chwyciłem go, a on zaprowadził mnie na początek plaży. Zauważyłem niewielką, ciemnozieloną łódkę.
    - Wskakuj.
    - Popłyniemy do latarni?!
Uśmiechnąłem się szeroko, a Gee przytaknął kiwając głową.
    Wskoczyłem do łodzi i usiadłem naprzeciwko Gerarda. Światło księżyca odbijało się od wody, oglądałem się za siebie, na prawo i lewo. Zachowałem się jak dzieciak, który pierwszy raz wszedł do Disneylandu. Banalny obrazek, a wzbudzał we mnie takie uczucie.
     Do latarni dotarliśmy po dziesięciu minutach. Gerard przywiązał łódź do brzegu. Latarnia wydawała się na mniejszą, niż myślałem, ale to nie zmieniło mojego podekscytowania.
    - No, to na co czekamy? Wchodzimy.
Gerard chwycił klamkę drzwi wejściowych latarni i ruszyliśmy po schodach na samą górę. Schody przypominały spiralę. Na dole panowała ciemność, telefon Gee oświetlał nam drogę. Podniosłem głowę do góry i spojrzałem na obracające się światło latarni.
    Kiedy dotarliśmy do źródła światła, na samą górę, usiedliśmy na ziemi i patrzyliśmy na morze.
    - Dziękuję.
Odezwałem się patrząc cały czas na fale i blask księżyca odbijający się w wodzie.
    - Hym?
Spojrzał na mnie, a ja odwróciłem głowę w jego stronę.
    - Dziękuję za to, że zrobiłeś ten dzień cudownym.
Kąciki jego ust uniosły się, chwycił kosmyk włosów i chował go za ucho.
    - Chciałbyś przesłuchać "Nevermind"? Pożyczę ci.
    - Będę musiał ci się jakoś odwdzięczyć.
Obydwoje zaczęliśmy się śmiać do siebie.

czwartek, 20 grudnia 2012

3

  JEST WRESZCIE TRZECI ROZDZIAŁ. Z dedykacją dla mojej ukochanej Eszelo :3


  Próby, koncerty, spotkania, brak snu, głód. Nikt nie obiecał, że będzie łatwo. Ostatnio moje życie kręci się tylko wokół Empty Forest. Jestem dumny, że nasz zespół tak bardzo się rozwija. Od tygodnia chłopaki z zespołu bardzo angażują się we wszystkie sprawy związane z koncertami i różnego rodzaju wywiadami. Dzisiaj koncert był niezapomniany.
    Kiedy ostatnio widziałem się z Gerardem, biegł w moją stronę z bułkami i jogurtem, których zapomniałem ze sobą wziąć. Być może to jego urok tak na mnie działa? Nie mam pojęcia. Ale wiem, że tamtego dnia nie mogłem bezczynnie stać i skorzystałem z okazji.
    - Hej, Gerard! Zaczekaj.
Krzyknąłem widząc, że chłopak się oddala.
    - Hym? - zatrzymał się - Co się stało?
    - Słyszałeś już o tym, że mam zespół.
    - Tak.
Przełknąłem ślinę.
    - Może masz ochotę przyjść na koncert?
    - Zależy.
Podrapałem się pod nosem, lekko speszony. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Byłem pewny, że z radością przyjdzie na koncert, bez żadnych pytań i zastanowień.
    - Od?
    - Kiedy i gdzie się odbędzie?
    - Za cztery dni na plaży obok sklepu z akcesoriami do pływania.
Gerard na moment odpłynął, ale po chwili otrząsnął się i pokiwał w przód i w tył głową.
    - Jasne, bardzo chętnie.
    - Super! - wyciągnąłem z tylnej kieszeni moich spodni bilet. Miałem szczęście, że zostawiłem go własnie w tej parze jeensów. - proszę, tutaj masz bilet.
    - A czy mogę kogoś przyprowadzić?
Zamurowało mnie. Nie wiem, dlaczego. W ogóle go nie znałem, a tak strasznie zabolała mnie wieść o tym, że Gerard ma dziewczynę. Ale nie mogłem mu powiedzieć "wiesz co, rozmyśliłem się, już nie ma miejsc". Zgodziłem się powoli odchodząc.
    - Jasne. Jeszcze raz, dzięki za ... za te bułki ...
    Wracając do domu ściskałem zęby. Nie wiem, czy ze złości, czy z zazdrości. Postanowiłem zapomnieć o tym wszystkim, ogarnąłem się, zrobiłem ogromny wdech i wydech i pobiegłem do domu. Mój brzuch niesamowicie burczał z głodu.
    Wróciłem do domu i ruszyłem do kuchni. Położyłem jednorazówkę z jogurtem i bułkami na blacie, wyciągnąłem masło z lodówki i położyłem je obok "zakupów". Obróciłem się, z szuflady wyjąłem nóż, a z szafki poniżej talerz. Zrobiwszy bułkę z masłem, położyłem ją na talerzu, chwyciłem jogurt i udałem się do salonu. Włączyłem telewizor. Przełączyłem na program muzyczny. Muzyka zawsze mnie odprężała i dzięki temu jeszcze bardziej wymazałem sobie z pamięci dzisiejszy poranek. Ale, oczywiście, tak łatwo o tym nie zapomnę. Wgryzłem się w bułkę i zrobiłem łyk jogurtu.
    W domu było cicho, rodzice prawdopodobnie wyszli. Często wychodzą gdzieś z domu, nawet nie mam bladego pojęcia gdzie. I szczerze, nie interesuje mnie to. I myślę, że ze wzajemnością. Nie mogę się doczekać, kiedy będę miał na tyle pieniędzy, żeby wyprowadzić się z tego domu i zacząć nowe życie. Nie znoszę słuchać codziennych kłótni rodziców, chociażby o najgłupsze pierdoły. Miałem tego dosyć.
    Postanowiłem wykorzystać dzień wolny i dołączyłem do chłopaków na próbę. Chwyciłem swoją gitarę basową, która leżała w moim pokoju na niepościelonym łóżku. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem do garażu rodziców Matt'a, gdzie najczęściej odbywały się próby. Gdy zbliżałem się do domu Matt'a, usłyszałem już dźwięk perkusji. Przyspieszyłem nieco tempo.
    - Cześć wam.
    - Cześć. - powiedział Kion rzucając w moją stronę puszkę z zimną pepsi - Właśnie zastanawiamy się, jakie utwory zagrać na koncercie.
    - Ja uważam, że powinniśmy zagrać coś z nowszych kawałków. Są bardziej żywsze od pozostałych, a to w końcu koncert na plaży. - zaproponował Sam - Myślę, że "Blackstar" będzie wręcz idealna.
    - Dobra. - przytaknąłem z uśmiechem na twarzy - A nie macie ochoty zagrać czegoś starszego? Jeszcze zanim doszedłem do kapeli?
Ubóstwiam kawałki Empty Forest, które są jeszcze sprzed kilku lat. Są takie tajemnicze i każdy może je interpretować na swój własny sposób.
    - Jasne. Na ostatnim koncercie ludziom chyba spodobało się "Hell". Nic dziwnego, ta piosenka odniosła sukces. No nic - Matt poprawił swoją kręconą grzywkę - to gramy.

    Nie miałem wtedy na nic ochoty. Rzadko kiedy mam na coś ochotę. Grałem, bo musiałem. Nie starałem się, po prostu nic nie sprawiało mi tego dnia frajdy. Nie chodzi tu o Gerarda. Chodzi o wszystko, o kłopoty z rodziną, o kłopoty z pieniędzmi.
    Po półgodzinnej próbie, zrobiliśmy małą przerwę. Usiadłem na krawężniku i wpatrzyłem się w słońce. Usłyszałem za sobą czyjeś kroki. Obróciłem głowę, spojrzałem za siebie.
    - Hej. - Kion położył rękę na moim ramieniu - Co jest?
    - Nic.
    - Rozumiem, że nie chcesz o tym rozmawiać?
Chwyciłem kosmyki włosów i przerzuciłem za ucho. Spojrzałem na Kiona, zacząłem gryźć się w wargę. W sumie, potrzebowałem się komuś wyżalić, a tak naprawdę nikogo takiego nie znałem.
    - Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
Kion odpowiedział bez żadnego zastanowienia.
    - Jasne. Jeśli ta miłość jest prawdziwa. Jeśli kochasz tę osobę za to, jaka jest i co robi. Jeśli uszczęśliwia Cię to, kiedy tylko ją widzisz, to oczywiście, że wierzę.
Nie spodziewałem się po nim tak pozytywnej odpowiedzi. Kion zawsze wydawał mi się nieśmiały, ale z drugiej strony tajemniczy. Myślałem, że jego życie ma same ponure barwy. I tutaj idealnie sprawdza się przysłowie "nie oceniaj książki po okładce". Potrzebowałem tej rozmowy.
    - Dziękuję.
Uśmiechnąłem się.
    - Ale - ciągnął dalej - myślę, że powinieneś lepiej poznać tę osobę, niż zaczniesz planować z nią przyszłość.
    - Jasne.
Wstałem, podciągnąłem spodnie i razem z Kionem dołączyliśmy do reszty chłopaków.

    Próba skończyła się wieczorem. Nie miałem ochoty iść do domu, włóczyłem się po mieście jak bezdomny. Przez te cztery dni nie widziałem się z Gerardem, nie rozmawiałem z nim, nie SMS'owałem. Spotkałem go dopiero na koncercie. Przygotowania poszły szybko, ponieważ mieliśmy zgraną grupę ludzi do pomocy. Wygląd sceny nie był oryginalny, drewniana platforma, na której powieszone były kolorowe lampki, nad platformą widniał szeroki transparent z logiem naszej kapeli. Niedaleko znajdował się sklep z akcesoriami do pływania, jak również kafejka, więc nie musieliśmy przynosić żadnego jedzenia i picia.
    Niebo zrobiło się pomarańczowo-niebieskie, ludzie zaczęli się schodzić większymi grupkami, niektórzy przyszli sami, niektórzy parami. Oczywiście interesowało mnie, czy przyjdzie Gerard. I z kim.  Ale nie mogłem przez cały czas go wypatrywać, chłopaki zawołali mnie za kulisy, żebym przygotował się do występu.
    Ostatnie przygotowania, głęboki wdech i wydech, kilka podskoków. Nie wiem, dlaczego, ale tym razem strasznie się denerwowałem. Zacisnąłem pięści i wyszedłem na scenę zaraz za Mattem. Usłyszałem, jak publiczność zaczęła klaskać o dłonie, a moje serce biło coraz głośniej.
    - Witajcie na koncercie Empty Forest! - Matt podniósł prawą rękę, zacisnął pięść i skierował ją w stronę publiczności, która zaczęła skakać i wydawać okrzyki radości i zachwycenia. - Jesteście gotowi? No to zaczynamy!
Podekscytowani ludzie zaczęli skandować "Empty Forest", "kochamy was", pierwszy raz widziałem tak pozytywnie nastawioną publiczność na naszym koncercie, zupełnie się tego nie spodziewałem.
    Pierwszą piosenkę, którą zagraliśmy było "Blackstar", tak, jak postanowiliśmy trzy dni temu na próbie. Potem jedną z najlepiej ocenioną przez ludzi, "Gray Rainbow", a następnie "Hell".
    Koncert trwał około 3 godziny z małymi przerwami, kiedy graliśmy już ostatnią piosenkę, dopiero wtedy zauważyłem w oddali Gerarda. Stał obok wysokiej blondynki, miała na sobie bluzkę z jakimś metalowym zespołem. Zmarszczyłem czoło.
    - Dziękujemy wszystkim za przybycie, naprawdę świetna z was publiczność! Miejmy nadzieję, ze do zobaczenia!
Matt był urodzonym liderem, doskonale radził sobie z nawiązywaniem kontaktu z publicznością. Świetnie spisywał się w pracy zespołowej.
    Zeskoczyłem ze sceny i pobiegłem za Gerardem.
    - O, cześć, Frank! - zaczął - Właśnie chciałem do Ciebie przyjść.
    - Tak?
    - Super koncert, bardzo mi się podobał.
Odezwała się blondynka. Była naprawdę wysoka.
    - Dzięki.
    - Frank, to moja kuzynka, Kathleen.
Otworzyłem szeroko oczy i poczerwieniałem.
    - Kuzynka, tak? - uśmiechnąłem się - Miło Cię poznać, Kathleen.
    - Idę po coś do picia, zaraz wracam.
Dziewczyna odwróciła się i zniknęła gdzieś za moimi plecami.
    - Frank, wiesz co jest piękne? - Podrapałem się po głowie i spojrzałem na niego. - Kiedy spadasz z wysokości jednego kilometra bez spadochronu, to spadasz całe życie.